wtorek, 27 maja 2014

Taniec Słońca i Księżyca





Fazy Księżyca tylko pozornie dotyczą samego Księżyca. W rzeczywistości pokazują interakcję Księżyca i Słońca, które w czasie nowiu spotykają się ze sobą i stapiają w blasku słonecznym. Potem Księżyc zaczyna się oddalać o Słońca - a im bardziej się oddala tym więcej jego światła odbija, aż do pełni kiedy Słońce i Księżyc ustawiają się po przeciwnych stronach Ziemi, a my możemy podziwiać jak cały Księżyc rozświetla się światłem, niczym lustro, które ustawiliśmy na przeciwko reflektora.

Odwieczny taniec Słońca i Księżyca pełen zbliżeń i oddaleń, to nic innego jak taniec męskiego i kobiecego pierwiastka we wszechświecie. Polaryzacja, która przechodzi w zjednoczenie i zjednoczenie, które zmienia się w polaryzację… To właśnie ten taniec wyznaczał od zawsze ludzki czas mierzony rosnącą i malejącą tarczą Księżyca. Z czasem ludzie zaczęli coraz bardziej skupiać się na drodze Słońca dzieląc je na równe części bez uwzględnienia pozycji jego Partnerki. Równolegle to co słoneczne zaczęło być coraz bardziej wywyższane nad to, co księżycowe: stałość została wywyższona nad zmienność, jasne światło nad półmrok, umysł nad ciało, aktywność nad czucie.

W astrologii Słońce jest rdzeniem osobowości. Tym miejscem, w które zagłębiamy się w medytacji by odkryć cud świadomości: „Ja jestem”. Księżyc uzupełnia to doświadczenie odkryciem „Ja żyję” lub też bardziej szczegółowo „Ja doświadczam”. Doświadczam i zmieniam się wraz z tym doświadczeniem: czuję dotyk świata, który w każdej chwili się zmienia; odbieram dźwięki, obrazy, zapachy, smaki i staję się nimi na chwilę. Czuję moje ciało, które dostarcza mi coraz to innych wrażeń: od bólu do ekstatycznych dreszczy. Czuję smutek, radość, miłość, ból… Napełniają mnie coraz to nowe wrażenia i podążając za nimi wciąż umieram i rodzę się na nowo. Słońce daje nam niezmienną tożsamość, to poczucie, że wciąż jesteśmy tą samą osobą, a może nawet świadomość poza granicami naszego obecnego życia. Słońce to świadomość poza czasem. Księżyc zakotwicza nas w tu i teraz. Słońce to iskra, która daje życie. Księżyc to samo życie – jego wszystkie smaki.
Pięknym porównaniem jest obraz świecy, w której całe „ciało” – wosk i knot – to Księżyc, a Słońce to sam płomień. Płomień można przenieść do nowej świecy i w ten sposób sprawić by był nieśmiertelny, tak jak my ludzie zyskujemy nieśmiertelność przekazując iskrę życia naszym dzieciom. To jednak właśnie płodność i macierzyństwo stanowią istotę znaczenia Księżyca. Przyjmowanie iskry życia, rodzenie i wspieranie tego co żywe to zadanie księżycowej strony życia.


I tak jest również w naszym życiu. Słońce staje się podstawą naszej tożsamości, wiemy kim jesteśmy i jak pragniemy się wyrażać. W horoskopie urodzeniowym to właśnie Słońce jest źródłem pewności siebie lub jej braku. Księżyc natomiast mówi o potrzebach, emocjach, o sposobie w jaki doświadczamy świata. Jego znaczenie jest jednak dużo szersze, bo pokazuje zarówno postać Matki jak i Dziecka w nas. Opisuje nasze relacje z matką, to jakiej opieki doświadczyliśmy, jakiej potrzebujemy doświadczyć i jak sami opiekujemy się bliskimi. Księżyc w horoskopie to nasze Wewnętrzne Dziecko, które wymaga naszej uwagi i miłości. A jednocześnie, które uczy nas jak żyć by czerpać radość z każdej chwili, by czuć, doświadczać, kochać.

Bez Słońca rozpadlibyśmy się na kawałki lub stali się niczym woda, która z każdą chwilą zmienia formę. Bez Księżyca nie wiedzielibyśmy, że żyjemy i nie czulibyśmy smaku życia. Pięknie ujął to w słowa Joseph Campbell: „ Mówią, że to, czego wszyscy szukamy, to sens życia. Myślę, że tak nie jest. Myślę, że to, czego szukamy to doświadczenie bycia żywym, wtedy gdy nasze doświadczenie życia, czysto fizyczne, odbija się w środku naszego bytu i naszej najbardziej intymnej rzeczywistości, gdy naprawdę czujemy cud bycia żywym





Iskra życia i cud bycia żywym, Ogień i Woda, aktywność i receptywność, wyrażanie siebie i doświadczanie siebie w świecie… Taniec Słońca i Księżyca trwa dzięki boskiej równowadze jaka połączyła te dwa „ciała”, ucieleśniające Boga i Boginię. Równowadze, której przejawem jest fakt, że z naszej ziemskiej perspektywy te dwa tak różnej wielkości ciała wydają się niemal identycznej wielkości. Ktoś może powie, że Słońce jest dużo ważniejsze niż Księżyc, bo większe, bo centralne, do daje ciepło i życie, podczas, gdy Księżyc jedynie odbija światło. Pomijając informacje o tym jak ogromne jest znaczenie ziemskiego satelity dla stabilności życia na Ziemi (dowiesz się o tym z tego świetnego filmu), można powiedzieć: tak, Księżyc „jedynie” odbija. Księżyc bowiem jest zwierciadłem, w którym odbija się nasza Matka Ziemia. Wszystkie cechy przypisywane astrologicznie i mitologicznie Księżycowi, to jej atrybuty: płodność, opiekuńczość, cykliczność, cielesność, receptywność, umieranie i odradzanie się… Paradoksalnie więc patrząc w niebo i śledząc cykle Księżyca przypominamy sobie o Ziemi, o naturze i o tym co sprawia, że jesteśmy żywi. 


Zapraszam również do przeczytania artykułu Znaczenie cykli Księżyca

Jeżeli chcesz przekopiować powyższy tekst o Pełni na swoją stronę, blog lub fanpage zapoznaj się z zasadami korzystania z moich tekstów tutaj

poniedziałek, 5 maja 2014

Jak Marta stała się Marią



Nigdy nie byłam blisko związana z wiarą katolicką. Już jako mała dziewczynka tworzyłam własną formę wiary i własne rytuały. Patrząc na świat przez okna w mieszkaniu na 11 piętrze, gdzie więcej widać było chmur niż ziemi, snułam swoje rozmyślenia. Pamiętam jak ważne było dla mnie odkrycie słów Kierkegaarda: „Prawdę poznaję jedynie wówczas, gdy staje się ona we mnie życiem”, bo nazywało drogę jaką odkrywałam moją wiarę i to co jest moją rzeczywistością. Tak więc czułam co jest dla mnie prawdziwe i odrzucałam pomysły, że skoro dla mnie prawdziwe jest A, to B też musi być. No bo jak zachwyca skoro nie zachwyca? :)


 
Nie byłam blisko wiary katolickiej, ale cała historia, którą tutaj chcę opowiedzieć jest jak taniec z wątkami i opowieściami chrześcijańskimi. A zaczęło się od mojego imienia. Nigdy nie utożsamiałam się z imieniem Marta, wydawało mi się one zbyt twarde, konkretne, surowe. Nie widziałam w nim miejsca na moją delikatność, wrażliwość, intuicję czy kobiecość. Jako dziecko pamiętam, że czułam w nim coś raniącego, choć pewnie nie potrafiłabym tak tego określić. Nic dziwnego, że mocno zapadła mi w pamięć biblijna przypowieść o Marcie i Marii. Dwie siostry, tak różne: Marta skoncentrowana na przygotowywaniu dla Gościa posiłku, Maria zasłuchana w jego słowa. Tyle możliwych interpretacji tej sytuacji: Marta pracowita, Maria leniwa; Marta poświęcająca się, Maria pijąca ze źródła; Marta zirytowana i zazdrosna, Maria z otwartym sercem pełnym miłości; Marta skoncentrowana na tym co ziemskie, Maria skoncentrowana na tym co duchowe; Marta praktyczna i aktywna, Maria niepraktyczna i wrażliwa; Marta yang, Maria yin. Obie potrzebne i na swój sposób wspaniałe. A jednak można odczuć, że Jezus docenił postawę Marii nie Marty: "Marto, Marto, troszczysz się i niepokoisz o wiele, a potrzeba mało albo tylko jednego. Maria obrała najlepszą cząstkę, której nie będzie pozbawiona". Teraz kiedy wróciłam do tej opowieści po latach widzę w tym fragmencie przekaz uspokajający i życzliwy, jednak w mojej pamięci z dzieciństwa pozostał obraz odrzucenia i niesprawiedliwości. I ta myśl, że wolałabym być Marią niż Martą!



Myśl ta została zakopana gdzieś w mojej podświadomości i już do niej nie wracałam. Imię Marta odczuwałam jako pewne brzemię, ale też z czasem coraz więcej widziałam w nim siebie. Mam w sobie tą siłę, konkretność i odpowiedzialność, mam umysł analityczny i nieraz złośliwy, niełatwo mi czasem okazywać uczucia i puścić kontrolę… Duża część tego co pojawia się w opisach znaczenia imienia Marta pasuje do mnie, a jednocześnie… mnie głęboko dotyka. To imię opisuje tą część mnie, która wiąże się z cierpieniem. W jednym z opisów można przeczytać: „Jej charakter dojrzewa bardzo wcześnie, przez co skraca się czas beztroskiej młodości.” I tak właśnie było w moim przypadku, z tym, że ta częściowo wymuszona dojrzałość oznaczała oddzielenie od czegoś co jest moją esencją. 


Zadziało to się całkiem niespodziewanie. Brałam udział w ceremonii z okazji Wiosennego Przesilenia dwa lata temu. Podczas tej ceremonii najstarsza osoba z uczestników gasiła w pewnym momencie świecę zanurzając nas tym samym w kompletnej ciemności. Medytacja w ciemności kończyła się zapaleniem nowego ognia przez najmłodszą uczestniczkę, którą tak się złożyło, że byłam ja. I kiedy tak siedzieliśmy w tej świętej Ciemności czekając na odrodzenie światła pojawiło mi się niczym błysk w umyśle to imię – Maria. W tej medytacji zrozumiałam nagle, że to imię opisuje prawdę o mnie, że ono jest mną. 



Było to ogromne zaskoczenie, bo nigdy nie myślałam o tym imieniu w ten sposób, nie myślałam też o zmianie imienia czy o przybraniu nowego, a nawet gdybym myślała, to na pewno nie wybrałabym Marii. To nie było imię, które określiłabym jako ładne, fajne, miłe. To imię jak ogromny znak mojego przeznaczenia, które mnie trochę przeraża, a trochę zawstydza. Dlatego mimo mnożących się znaków pokazujących, że to właśnie to imię jest mi pisane, długo się nie mogłam zdecydować na przyjęcie go. Miałam poczucie, że do tego imienia trzeba dojrzeć, dorosnąć, oraz, że bym mogła je przyjąć muszę przepracować wszystko to co wiąże się z Martą. Dziś widzę, że poczucie, że to przejście jest trudne i wymagające płynęło z postawy Marty, z jej niepokojów i braku wiary w siebie. Przez te dwa lata przeszłam ogromną drogę powracając do samej siebie, do źródeł miłości do samej siebie i do esencji mojego życia. Ale o czekającej mnie przemianie zazwyczaj wolałam nie pamiętać ;) I znów przypomnienie przyszło samo, niczym grom z jasnego nieba. Nie mogłam mieć wątpliwości, że to właśnie ten moment by przyjąć i rozwijać dary Marii. 



Było to w czasie Wielkiego Krzyża. Krótko wcześniej przepłynął przeze mnie tekst o chrzcie katolickim, jako o rytuale. A wraz z tekstem obraz krzyża – symbolu podzielenia i polaryzacji – otoczonego okręgiem, który te przeciwieństwa łączy i uzdrawia wewnętrzne rozdarcie. Okrąg jako symbol jedności i bycia całością w mojej wizji zastąpić (lub uzupełnić) miał na naszym czole znak krzyża zakreślony podczas chrztu. Kiedy krótko później przeszłam z imienia Marta na Maria, ktoś zwrócił uwagę na to, że „t” zgubiło kreseczkę… Wiem, że mam skłonność do fascynowania się nawet drobnymi znakami, ale ten mnie bardzo poruszył: krzyż w moim imieniu stał się (malutkim) okręgiem! Imię z chrztu świętego zostało zastąpione imieniem z Ceremonii Wiosennego Odrodzenia! Marta dźwigająca ciężar odpowiedzialności i samokrytyczności, stała się Marią z otwartym sercem i pełną zaufania do życia! :)

Witam Was jako Maria! 



P.S. Gdy czytam o siostrach Marii i Marcie lub gdy oglądam obrazy przedstawiające je razem z Jezusem mocno czuję, że one tak naprawdę były / są jedną kobietą! Ich postawy się dopełniają i jedyny problem jest wtedy, gdy jedna nie ma szacunku dla jakości reprezentowanych przez drugą lub gdy jedna jest faworyzowana kosztem drugiej. Obie są częścią mnie. Widzę Marię w moim sercu, a Martę w umyśle oraz jako strażniczkę bramy. Za bramą jest Maria – niewinna i delikatna, tak bardzo potrzebująca w przeszłości ochrony Marty. Teraz pragnę poczuć pełniej jak to jest być Marią, rozgościć się w niej i jako Maria wychodzić do ludzi. Ale Marta również pozostanie ze mną, jako ważna część, której jestem bardzo wdzięczna i która pozwala mi zrównoważyć wrażliwość Marii i radzić sobie w materialnym świecie. Połączenie przeciwieństw, spotkanie sióstr, zabliźnienie ran, uznanie wszystkich aspektów siebie i pozwolenie sobie na podążanie drogą serca… Aho! :)


Powiązane artykuły: