poniedziałek, 20 października 2014

O poszukiwaniu przodków



Ostatnio mocno są ze mną słowa „siedem pokoleń”. Przychodzą do mnie gdy chodzę po lesie, gdy pracuję nad czymś, gdy gotuję… Wiem o co chodzi – o przerwane przeze mnie poszukiwania genealogiczne. A także o linię kobiet, moich Przodkiń, która z jakiegoś powodu urwała się na 5tym pokoleniu, choć wiem, że niewiele trzeba by wejść w przeszłość głębiej. Coś we mnie domaga się domknięcia, przywołania tych kobiet – właśnie z siedmiu pokoleń wstecz, a ja wciąż zasłaniam się brakiem czasu… Dlaczego właśnie siedmiu? Indianie wierzą, że wpływa na nas siedem pokoleń przodków, a my mamy wpływ poprzez nasze życie na kolejnych siedem. Mocno to do mnie przemawia. To jak odtrutka na myślenie, że jestem tu tylko dla siebie. Jesteśmy częścią wielkiej całości, a im głębiej się zanurzymy w przeszłość tym bardziej widzimy jak wielkiej. Jakbyśmy sięgnęli wystarczająco głęboko odkrylibyśmy, że wszyscy jesteśmy spokrewnieni: my ludzie, my zwierzęta, my istoty żywe mamy wspólnego pra-nieskończenie dużo-pra dziadka w postaci jakiegoś jednokomórkowca, który był pionierem życia na planecie Ziemia. Jak pięknie byłoby włączyć w nasze drzewo genealogiczne całe istnienie! :) Ale wróćmy do siedmiu pokoleń. Według Biblii przekleństwo idzie przez siedem pokoleń, Hellinger mówi coś podobnego, choć zdaje się, że nie ogranicza się liczbami. To siedem pokoleń to wołanie, które możemy usłyszeć, które jeszcze jest w nas żywe i domagające się dopełnienia. Jednocześnie to siedem pokoleń to Przodkowie i Przodkinie, którym bezpośrednio zawdzięczamy dar życia. Mam w sobie potrzebę podziękowania im wszystkim po imieniu, choć wiem, że oznacza to długie długie poszukiwania, bo te siedem pokoleń to ni mniej ni więcej tylko 254 osoby! Dlatego na początek pragnę odnaleźć moją linię kobiet i poczuć je jako konkretne osoby za swoimi plecami. Siedem kobiet które przekazywały sobie, z pokolenia na pokolenie, kobiecą mądrość, umiejętności i miłość na tyle na ile potrafiły.



Jak szukać przodków i czym są poszukiwania genealogiczne?


Jest wiele stron i forów genealogicznych, które ten temat omawiają bardzo dokładnie. Ja tutaj napiszę tylko jak to wygląda w dużym uproszczeniu. Otóż zawsze potrzebujemy mieć jakiś punkt zaczepienia, miejsce od którego możemy zacząć poszukiwania. Poszukiwania genealogiczne to jak podążanie po nitce do kłębka, krok po kroku zanurzamy się w przeszłość, ale najpierw musimy znaleźć tą nitkę i ją mocno chwycić. Tym punktem wyjścia jest to co już wiemy o rodzinie i im więcej informacji zgromadzimy tym lepiej. Najważniejsze jest jednak osadzenie w czasie i przestrzeni członka rodziny od którego możemy zacząć poszukiwania. Przykładowo: wiem, że moja babcia urodziła się jako Agata Łuszczyńska w miejscowości Wąwolnica w roku 1927. To już wystarczy by zacząć. Jeżeli
znajdę informacje do jakiej parafii przynależała miejscowość, to już wiem gdzie rozpocząć poszukiwania. Odnajduję akta metrykalne z danego miejsca (na miejscu w parafii, w archiwach, w zasobach Mormonów, w Urzędzie Stanu Cywilnego jeżeli nie minęło jeszcze 100 lat, ostatnio też coraz więcej aktów można znaleźć po prostu w internecie - bardzo polecam wyszukiwarkę geneteka, choć jest też więcej innych baz danych online) na dany rok i szukam interesującej mnie pozycji. W akcie urodzenia znajduję imiona rodziców i ich (przybliżony) wiek, nazwisko panieńskie matki, często parafie, z których pochodzili, oraz czasem informacje dodatkowe o profesji, miejscu zamieszkania, dodatkowych ciekawostkach. Dzięki wyszukiwarkom jak Geneteka łatwe jest też znalezienie aktów ślubu (zazwyczaj dających dużo informacji) i zgonu (często też bardzo pomocnych). Gdy czytamy te akta z przeszłości, zwłaszcza gdy są po polsku, możemy poczuć jakbyśmy nagle "poczuli" naszych przodków. Dla mnie to były niezwykle mocne i poruszające odczucia, szczególnie na początku, gdy akta dotyczyły znanych mi przodków i przywoływały jeden z kluczowych momentów ich życia. 


Taki akt jest dla mnie furtką do dalszych poszukiwań, już wiem z grubsza gdzie i kiedy szukać akt urodzenia pradziadków. Każdy kolejny znaleziony akt pozwala mi zwinąć kolejny fragment nici łączącej mnie z przeszłością. Odkrywam kolejne, czasem zaskakujące, warstwy. Przywołuję z zapomnienia kolejne imiona Przodków i Przodkiń. W tym jest magia i coś z rytuału. Z każdym kolejnym znaleziskiem czuję jak moje korzenie stają się coraz mocniejsze, sięgają głębiej. Oczywiście to jest też ciężka praca. Akty metrykalne zazwyczaj są napisane mało czytelnym pismem, do tego te starsze głównie po rosyjsku cyrylicą lub po niemiecku gotykiem (a jakby sięgnąć najgłębiej to i po łacinie). Tylko dla cierpliwych miłośników rozwiązywania zagadek! :) Czasem nić się rwie, nie ma śladu po naszym przodku, tam gdzie powinien być, albo w aktach metrykalnych brak ważnych danych lub są one nieczytelne… Wtedy można sięgnąć po kolejne narzędzie genealoga, szukać innych śladów: może w spisie powszechnym, a może w księgach meldunkowych? Wszystko zależy od naszej pomysłowości i od wciąż pogłębianej wiedzy o genealogii i historii. Bardzo to przypomina pracę detektywa, tyle że nasze tropy leżą w dalekiej przeszłości, w świecie, który mało przypomina naszą internetową rzeczywistość. A z drugiej strony właśnie Internet może nam czasem dostarczyć informacje kiedy już myślimy, że zgubiliśmy trop! Okaże się nagle, że mamy dalekiego kuzyna, który odnalazł naszych wspólnych przodków i dzieli się swoimi poszukiwaniami w Internecie lub że ktoś gdzieś zindeksował jakieś księgi parafialne, w których znienacka objawia się nasz zaginiony przodek! Poszukiwania korzeni pełne są niespodzianek i nieoczekiwanych odkryć. Czasem idzie jak z kamienia, czasem dokonujemy gwałtownych skoków do przodu… znaczy się do tyłu :) A najważniejsze w tym wszystkim jest to, że dowiadujemy się coraz więcej o sobie, że poznajemy naszych Przodków i Przodkinie i możemy je teraz uhonorować, wyrazić naszą wdzięczność konkretnym osobom z imieniem i nazwiskiem. 


W tekście o astrogenealogii pisałam o tym, że poszukiwania w archiwach dają astrologom dodatkowy bonus w postaci dat urodzenia przodków z mocno zapewne zaokrąglonymi, ale jednak, godzinami. Dzięki temu można poznać osobowość naszych przodków, wyzwania z którymi się mierzyli i talenty, które otrzymali. Można zobaczyć jak pewne tematy przechodziły z pokolenia na pokolenie, docierając na końcu do nas! To sprawia, że wyzwania, z którymi się borykamy okazują się mieć głębsze poziomy, a nasze talenty stają się w pewnym sensie nie tylko nasze. Nasi Przodkowie, a szczególnie Przodkinie, tak bardzo rzadko mogli coś zrobić ze swoimi wybiegającymi poza ich pozycję społeczną zasobami! Ile wrażliwości artystycznej, talentów naukowych, umiejętności przywódczych i reformatorskich się zmarnowała przez wieki na naszych wsiach i wśród biednych mieszczan! Zresztą we wszystkich warstwach społecznych możliwości wyboru swojej ścieżki życiowej były bardzo mocno ograniczone. Jakie mamy szczęście dzisiaj, że możemy stać się kim chcemy, mamy dostęp do darmowej edukacji, wiadomości z całego świata, możliwości, które daje Internet itd…! Poczułam kiedyś, że to żebym wykorzystała w pełni moje potencjały jest ogromnie ważne nie tylko dla mnie (choć to oczywiście podstawa), ale także dla tych wszystkich moich Przodków i Przodkiń, którzy nosili podobne talenty, ale nie mieli jak i gdzie ich zrealizować. Wielu przeszkodziła wojna i czasy powojenne. Wielu było przytłoczonych troską o przetrwanie. Może nawet jakieś Przodkinie spłonęły na stosie za te talenty, które ja dziś rozwijam w sobie z radosną beztroską?


Podobnie ma się sprawa z wyzwaniami. Czuję mocno, że prawdziwe jest zdanie, że uzdrawiając siebie uzdrawiamy też tych co przed nami i tych co po nas. Siedem pokoleń w tył i w przód. Mając świadomość jak te wątki plotły się w przeszłości czuję to zobowiązanie jeszcze mocniej, a jednocześnie jest mi jakby łatwiej… może dzięki temu, że czuję wsparcie tych którzy byli przede mną?


Polecam również tekst o moich ubiegłorocznych poszukiwaniach i odkryciach: Światło dla dusz, miód dla przodków

Tekst: Maria Moonset

Zdjęcia: 1) Dariusz Klimczak; 2) Helen Sobiralski; 3) Ashley Gilreath; 4) Stephen Criscolo

Jeżeli chcesz przekopiować powyższy tekst lub jego fragmenty, zapoznaj się z zasadami korzystania z moich tekstów, które znajdziesz tutaj

poniedziałek, 6 października 2014

Jak być pewnym siebie, a nie tylko odgrywać pewnego siebie?

Wielu ludzi pyta o to jak być pewnym siebie, szuka tej pewności w jakichś technikach, "asertywnych" zachowaniach. Często sprowadza się to do odgrywania roli osoby pewnej siebie. Wydaje nam się, że pewność siebie oznacza odcięcie się od uczuć, które mogą nas prowadzić do chwili słabości i do pokazania kim naprawdę jestem. Tymczasem pewna siebie osoba nigdy nie wstydzi się tego kim jest! A jej siła wypływa właśnie ze świadomości swoich odczuć, która sprawia, że może sobie w pełni zaufać, bo nie zaskoczy jej na przykład ukrywana przed innymi i przed samym sobą słabość.


Nie ma prawdziwej pewności siebie bez samoakceptacji. Jeśli nie akceptujesz i nie kochasz siebie jakim jesteś, jak możesz przekonać innych by to robili? Możesz udawać, że tak jest, ale prędzej czy później wypadniesz z roli. Wystarczy czyjaś dezaprobata, Twoje małe potknięcie, moment śmieszności, obecność kogoś kto widzi Twoją grę… i wszystko obraca się w pył, a Ty lądujesz w miejscu ośmieszenia, wstydu, nienawiści do świata i do samego siebie. Utrzymywanie maski osoby pewnej siebie jest ogromnym wysiłkiem, a im bardziej Twoja pozycja się chwieje, tym więcej musisz walczyć. Pomyśl co mógłbyś zrobić z tą całą energią, gdybyś nie musiał inwestować ją w utrzymanie swojego wizerunku? Ile celów i marzeń mógłbyś zrealizować? Ile radości doświadczać nie martwiąc się o opinię innych?



Nie zamierzam tutaj prawić banałów w stylu „nie martw się o to co inni o Tobie myślą” lub „bądź sobą”, bo wiem, że to tylko tak łatwo powiedzieć ;) Droga do pewności siebie nie prowadzi przez