Od pewnego czasu przylatywały do mnie
pszczoły. Intensywnie robiłam właśnie świece rytualne z wosku pszczelego, więc
bardzo mnie te wizyty cieszyły. Widziałam w tym rodzaj błogosławieństwa,
wsparcia od pszczół dla mojej idei. Okazało
się jednak, że wizyty te miały jeszcze jeden „magiczny” aspekt.
W wielu
tradycjach pszczoły są posłanniczkami od zmarłych, pośrednikami pomiędzy nami a
zaświatami. Właśnie w tym czasie zaczęła się domagać mojej uwagi historia z
przeszłości mojej rodziny, związana z tragiczną śmiercią mojego Dziadka Kazimierza,
jej przyczynami i konsekwencjami. Poczułam, że ta historia i miejsce gdzie to
się dokonało – plac Politechniki, gdzie zginął pod tramwajem – wymagają uzdrowienia
i że to właśnie jest moje zadanie.
Przez pewien czas przyglądałam się tej
myśli. Żadna ze znanych mi metod uzdrawiania miejsc i historii nie wydawała mi
się w pełni adekwatna. Chodziłam po bibliotekach i przeglądałam stare gazety
szukając jakiejś wzmianki o tym, obiektywnie dość błahym, wydarzeniu chcąc
zrozumieć co się wtedy stało, przeniknąć zasłonę rodzinnej tajemnicy. Bez skutku.
Wiedziałam tylko kiedy mam działać. Zbliżała się 62 rocznica tego wydarzenia i czułam,
że nieprzypadkowo temat zamanifestował się właśnie teraz. A więc 1 lipca! Miałam
spokój, wiedziałam, że właściwa droga do uzdrowienia sama się pojawi. I
pojawiła się w pewnym momencie niczym walnięcie obuchem. A jednocześnie jako
dość oczywista konsekwencja tego co właśnie coraz intensywniej robiłam. Świece
rytualne! Świeca rytualna dla zmarłych, przodków! Światło dla dusz!
Znam bardzo
silne transformujące działanie spirali, świec z plastrów wosku w formie
spirali. Szczególnie mocno działa świeca będąca w formie podwójnej spirali,
gdzie jedna spirala „wciąga” to co nam nie służy, uwalnia od blokad i starych
wzorców, a druga przyciąga na to miejsce to czego pragniemy. Tutaj wiedziałam,
że nie o to chodzi, że potrzebuję pojedynczej spirali, ale za to bardzo silnej.
Chodzi o uwolnienie dusz, oczyszczenie starych historii, zaleczenie ran. Bilet
w jedną stronę, pożegnanie.
Wszystko zadziało się tak jak miało być. Rytuał sam
się pojawił. Powiem tylko, że nigdy tak się nie popłakałam podczas pracy ze
świecami rytualnymi ;) Niezwykła ulga i uwolnienie… Zrobiłam dwie świece z
jednego plastru wosku. Kiedy cięłam plaster pojawił się bardzo silny wgląd.
Poczułam jak energia z Ziemi i z Nieba rozdziela się we mnie i wraca „do siebie”
i wtedy zrozumiałam, że Śmierć jest Rozdzieleniem! A Życie Połączeniem. To
takie proste… Kiedy oddzielamy się, odcinamy od innych, świata, siebie, wtedy
kawałek nas umiera. Łącząc się wzmacniamy Życie. I tworzymy Życie.
Najpierw pojechałam na plac
Politechniki i tam zapaliłam małą świeczkę tealight, którą także „naładowałam”
podczas rytuału. Dwie świece wydzielone z jedności zapaliłam w dwóch rytuałach:
nad grobem Dziadka i w domu. Przepięknie wyglądało silne światło świecy na
grobie, stabilne mimo lekkich powiewów… No i pytanie: kogo spotkałam przy
grobie Dziadka? Oczywiście moją przyjaciółkę Pszczołę! :) A
ona mi powiedziała, że rytuał się dopełnił, historia została uwolniona. Brzmi
to jak baśń, ale faktycznie od tego czasu pszczoły jakoś przestały mnie
odwiedzać. :)
Wdzięczność!
Instrukcja obsługi świec rytualnych, czyli też raczej inspiracja do stworzenia własnego rytuału znajduje się
tutaj
Przeczytaj tekst o zasadach kopiowania, zanim wykorzystasz ten materiał.