środa, 3 lipca 2019

Moje widzenie medytacji



Pewnie nie jestem najlepszą osobą do nauki medytacji. Nigdy nie interesowały mnie szczególnie techniki, metody, nauczyciele czy ashramy… zawsze medytowałam po swojemu, podążając za tym co dla mnie na ten moment żywe. Medytacja to dla mnie przede wszystkim spotkanie ze sobą, czas na bycie „w sobie”, na danie sobie uwagi, rozgoszczenie się w byciu tu i teraz. Jeśli energia podąża za uwagą, to medytacja jest najprostszym sposobem by samych siebie doenergetyzować ;) Efekty moich medytacji bywają bardzo różne, czasem jest to zanurzenie w wewnętrznej ciszy, w pustce, w czystej obecności, czasem kontakt z emocjami, z tym co się wydarza w moim ciele i w mojej energetyce, czasem obserwowanie przepływających myśli, czasem wizje, wglądy, przełomy… a czasem nic… taka błoga zwyczajność chwili :)

Na temat medytowania napisałam już dwa krótsze teksty (które publikowałam tutaj), które przytaczam poniżej. Mówią o różnych podejściach do medytowania, różnych celach, o tym co jest ważniejsze od technik, jak radzić sobie z natrętnymi myślami, oraz o tym jak medytacja może być drogą miłości :)



Jest wiele technik medytacji, za którymi stoją odmienne podejścia i cele. Jedni traktują medytację jak trening – chcą być w tym coraz lepsi, rozwijać umiejętność koncentracji, umieć uspokoić myśli, dążyć do oświecenia. Inni wręcz przeciwnie – pragną doświadczać, mieć wizje, wglądy, „odlecieć”, wyjść poza ciało, przeżywać to co niecodzienne. Ja nie stawiam sobie ani jednego ani drugiego z tych celów. Jedyny mój cel w medytacji to być ze sobą w czułości i uważności. Być w tym co się we mnie wydarza, czymkolwiek to jest. Czasem jest to lot, czasem wewnętrzna cisza. Dzięki temu nigdy nie jest to wysiłek i nigdy nie jestem rozczarowana. Obejmuję siebie tu i teraz zamiast skupiać się na tym co chciałabym by się stało. Medytacja jest więc moją ścieżką do objęcia miłością siebie i wszystkiego co jest. Nic więcej nie jest mi potrzebne :)




Medytacja zaczyna się od rozluźnienia ciała. To bardzo ważne, wręcz podstawowe w medytacji. Kiedy spinasz się pragnąc osiągnąć jakiś założony efekt – brak myśli, konkretną pozycję, spokój, wizje, wglądy, a nawet po prostu koncentrację na oddechu czy sercu...spina się również i ciało, a medytacja to coś co nigdy nie udaje się w napięciu. To właśnie jest dla nas w niej takie trudne, bo przywykliśmy do tego, że żeby coś osiągnąć musimy się napiąć i wysilić. Każde zadanie wymaga jakiegoś wysiłku, a jak się nie udaje to wkładamy tego wysiłku jeszcze więcej. Z medytacją jest wręcz przeciwnie – im mniej wysiłku tym łatwiej płynie. Napięcia nie tylko spinają nasze ciało, sprawiając że szybko robi nam się niewygodnie lub że pojawiają się jakieś symptomy w ciele, ale też generują nerwowe myśli. W napięciu zwyczajnie nie da się nie myśleć! :) A kiedy jesteśmy zdenerwowani to myśli miotają się po naszej głowie jak szalone, w wielkim tempie i bez większego sensu ;) Dlatego jeśli w czasie medytacji pojawiają Ci się w głowie ciągi myśli, to tylko znak że jesteś w napięciu i potrzebujesz się bardziej rozluźnić i w ciele i w umyśle. Nie pomoże w tym oczywiście strofowanie samego siebie w stylu: „no nie! Znowu! Ja nie potrafię medytować! Ok, dobra trzeba się pozbyć tych myśli... uwaga skupiam się....yyyyy!” Pomoże natomiast przyjęcie tego co jest bez oceny, głęboki wdech z rozluźnieniem ciała i przyjęcie, że myśli to oznaka uwalniania się napięć z umysłu, tak jak przeciąganie się to uwalnianie napięć z ciała. Napięty umysł generuje myśli, ale myśli są w tym procesie pomocne, a może nawet niezbędne, o ile nie będziemy na nie reagować większym napięciem. Zestresowany człowiek zazwyczaj nie potrafi od razu po stresującej sytuacji usiąść do medytacji i cyk! - przełączyć umysł na ciszę. Może za wyjątkiem tych co mają za sobą długi trening w takim „cykaniu” ;). Najpierw uwalniają się masy myśli, a napięte ciało wykonuje ogrom pozornie niepotrzebnych ruchów. Na przykład chodzimy w kółko i toczymy burzliwy dialog wewnętrzny ;) Jeśli nie przeszkodzimy sobie w tym odreagowywaniu i nie będziemy chcieli na siłę zmienić tego stanu myśli i ciało powoli zaczną się uspokajać, pojawi się możliwość medytacji (lub też zmęczenie i senność, co też dobrze ;) ). Ze swojego doświadczenia wiem, że kiedy jestem napięta, trudniej mi wejść w medytację, ale to oznacza tylko tyle, że potrzebuję więcej czasu na to by myśli opadły i ciało się rozluźniło, a nie to że się do tego medytacji „nie nadaję”. Po prostu siedzę z tym co się pojawia w głowie i w ciele, spokojnie to obserwuję i widzę jak powoli ta fala opada... nieuchronnie, ale zawsze wolniej niżbyśmy chcieli ;) dlatego ważne jest by dać sobie tyle czasu ile potrzeba, zaakceptować to co jest, oddychać i zauważać każdy wewnętrzny ruch by to przyśpieszyć, każdy ruch niecierpliwości i powstające wraz z nimi napięcie, przyjmować, że one też mają prawo tu być... i dalej oddychać i rozluźniać się na tyle na ile możemy w danej chwili :)


Medytacja to sztuka rozluźnienia się w tym co jest. Wszystkie pozostałe profity: wzrost świadomości, doznania mistyczne, wizje, wglądy, odkrycia i oświecenia to jest to co się nam przydarza kiedy jesteśmy rozluźnieni w tym co jest. Kiedy do niczego nie dążymy, nie mamy oczekiwań, nie wysilamy się i nie oceniamy naszych „wyników”. Kiedy jesteśmy w pełni rozluźnieni medytacja wydarza się sama – jest to stan w nas, który tylko czeka byśmy zrobili dla niego przestrzeń :)