Nigdy nie byłam blisko związana z wiarą katolicką. Już jako
mała dziewczynka tworzyłam własną formę wiary i własne rytuały. Patrząc na
świat przez okna w mieszkaniu na 11 piętrze, gdzie więcej widać było chmur niż ziemi,
snułam swoje rozmyślenia. Pamiętam jak ważne było dla mnie odkrycie słów
Kierkegaarda: „Prawdę poznaję jedynie wówczas, gdy staje się ona we mnie życiem”,
bo nazywało drogę jaką odkrywałam moją wiarę i to co jest moją rzeczywistością.
Tak więc czułam co jest dla mnie prawdziwe i odrzucałam pomysły, że skoro dla
mnie prawdziwe jest A, to B też musi być. No bo jak zachwyca skoro nie
zachwyca? :)
Nie byłam blisko wiary katolickiej, ale cała historia, którą
tutaj chcę opowiedzieć jest jak taniec z wątkami i opowieściami
chrześcijańskimi. A zaczęło się od mojego imienia. Nigdy nie utożsamiałam się z
imieniem Marta, wydawało mi się one zbyt twarde, konkretne, surowe. Nie
widziałam w nim miejsca na moją delikatność, wrażliwość, intuicję czy
kobiecość. Jako dziecko pamiętam, że czułam w nim coś raniącego, choć pewnie
nie potrafiłabym tak tego określić. Nic dziwnego, że mocno zapadła mi w pamięć
biblijna przypowieść o Marcie i Marii. Dwie siostry, tak różne: Marta
skoncentrowana na przygotowywaniu dla Gościa posiłku, Maria zasłuchana w jego
słowa. Tyle możliwych interpretacji tej sytuacji: Marta pracowita, Maria leniwa;
Marta poświęcająca się, Maria pijąca ze źródła; Marta zirytowana i zazdrosna,
Maria z otwartym sercem pełnym miłości; Marta skoncentrowana na tym co
ziemskie, Maria skoncentrowana na tym co duchowe; Marta praktyczna i aktywna,
Maria niepraktyczna i wrażliwa; Marta yang, Maria yin. Obie potrzebne i na swój
sposób wspaniałe. A jednak można odczuć, że Jezus docenił postawę Marii nie
Marty: "Marto, Marto, troszczysz się i niepokoisz o wiele, a potrzeba mało
albo tylko jednego. Maria obrała najlepszą cząstkę, której nie będzie
pozbawiona". Teraz kiedy wróciłam do tej opowieści po latach widzę w tym
fragmencie przekaz uspokajający i życzliwy, jednak w mojej pamięci z dzieciństwa
pozostał obraz odrzucenia i niesprawiedliwości. I ta myśl, że wolałabym być
Marią niż Martą!
Myśl ta została zakopana gdzieś w mojej podświadomości i już
do niej nie wracałam. Imię Marta odczuwałam jako pewne brzemię, ale też z
czasem coraz więcej widziałam w nim siebie. Mam w sobie tą siłę, konkretność i
odpowiedzialność, mam umysł analityczny i nieraz złośliwy, niełatwo mi czasem
okazywać uczucia i puścić kontrolę… Duża część tego co pojawia się w opisach
znaczenia imienia Marta pasuje do mnie, a jednocześnie… mnie głęboko dotyka. To
imię opisuje tą część mnie, która wiąże się z cierpieniem. W jednym z opisów
można przeczytać: „Jej charakter dojrzewa bardzo wcześnie, przez co skraca się
czas beztroskiej młodości.” I tak właśnie było w moim przypadku, z tym, że ta częściowo
wymuszona dojrzałość oznaczała oddzielenie od czegoś co jest moją esencją.
Zadziało to się całkiem niespodziewanie. Brałam udział w
ceremonii z okazji Wiosennego Przesilenia dwa lata temu. Podczas tej ceremonii
najstarsza osoba z uczestników gasiła w pewnym momencie świecę zanurzając nas
tym samym w kompletnej ciemności. Medytacja w ciemności kończyła się zapaleniem
nowego ognia przez najmłodszą uczestniczkę, którą tak się złożyło, że byłam ja.
I kiedy tak siedzieliśmy w tej świętej Ciemności czekając na odrodzenie światła
pojawiło mi się niczym błysk w umyśle to imię – Maria. W tej medytacji
zrozumiałam nagle, że to imię opisuje prawdę o mnie, że ono jest mną.
Było to ogromne zaskoczenie, bo nigdy nie myślałam o tym
imieniu w ten sposób, nie myślałam też o zmianie imienia czy o przybraniu
nowego, a nawet gdybym myślała, to na pewno nie wybrałabym Marii. To nie było
imię, które określiłabym jako ładne, fajne, miłe. To imię jak ogromny znak
mojego przeznaczenia, które mnie trochę przeraża, a trochę zawstydza. Dlatego
mimo mnożących się znaków pokazujących, że to właśnie to imię jest mi pisane,
długo się nie mogłam zdecydować na przyjęcie go. Miałam poczucie, że do tego
imienia trzeba dojrzeć, dorosnąć, oraz, że bym mogła je przyjąć muszę
przepracować wszystko to co wiąże się z Martą. Dziś widzę, że poczucie, że to
przejście jest trudne i wymagające płynęło z postawy Marty, z jej niepokojów i
braku wiary w siebie. Przez te dwa lata przeszłam ogromną drogę powracając do
samej siebie, do źródeł miłości do samej siebie i do esencji mojego życia. Ale
o czekającej mnie przemianie zazwyczaj wolałam nie pamiętać ;) I znów
przypomnienie przyszło samo, niczym grom z jasnego nieba. Nie mogłam mieć
wątpliwości, że to właśnie ten moment by przyjąć i rozwijać dary Marii.
Było to w czasie Wielkiego Krzyża. Krótko wcześniej
przepłynął przeze mnie tekst o chrzcie katolickim, jako o rytuale. A wraz z
tekstem obraz krzyża – symbolu podzielenia i polaryzacji – otoczonego okręgiem,
który te przeciwieństwa łączy i uzdrawia wewnętrzne rozdarcie. Okrąg jako
symbol jedności i bycia całością w mojej wizji zastąpić (lub uzupełnić) miał na
naszym czole znak krzyża zakreślony podczas chrztu. Kiedy krótko później przeszłam
z imienia Marta na Maria, ktoś zwrócił uwagę na to, że „t” zgubiło kreseczkę…
Wiem, że mam skłonność do fascynowania się nawet drobnymi znakami, ale ten mnie
bardzo poruszył: krzyż w moim imieniu stał się (malutkim) okręgiem! Imię z
chrztu świętego zostało zastąpione imieniem z Ceremonii Wiosennego Odrodzenia! Marta
dźwigająca ciężar odpowiedzialności i samokrytyczności, stała się Marią z
otwartym sercem i pełną zaufania do życia! :)
Witam Was jako Maria!
P.S. Gdy czytam o siostrach Marii i Marcie lub gdy oglądam
obrazy przedstawiające je razem z Jezusem mocno czuję, że one tak naprawdę były
/ są jedną kobietą! Ich postawy się dopełniają i jedyny problem jest wtedy, gdy
jedna nie ma szacunku dla jakości reprezentowanych przez drugą lub gdy jedna
jest faworyzowana kosztem drugiej. Obie są częścią mnie. Widzę Marię w moim
sercu, a Martę w umyśle oraz jako strażniczkę bramy. Za bramą jest Maria –
niewinna i delikatna, tak bardzo potrzebująca w przeszłości ochrony Marty.
Teraz pragnę poczuć pełniej jak to jest być Marią, rozgościć się w niej i jako
Maria wychodzić do ludzi. Ale Marta również pozostanie ze mną, jako ważna
część, której jestem bardzo wdzięczna i która pozwala mi zrównoważyć wrażliwość
Marii i radzić sobie w materialnym świecie. Połączenie przeciwieństw,
spotkanie sióstr, zabliźnienie ran, uznanie wszystkich aspektów siebie i pozwolenie sobie na
podążanie drogą serca… Aho! :)
Powiązane artykuły: