sobota, 16 lutego 2019

Mars w Byku: 14 lutego - 31 marca 2019

photo: Helen Sobiralski



Zazwyczaj jest tak, że przejście Marsa do Byka wpływa na nas uspokajająco, a nawet rozleniwiająco… w tym roku na samym pograniczu znaków Mars spotkał Urana, który również szykuje się do przejścia do Byka (wolniejszy jest, więc zajmie mu to jeszcze chwilkę), a takie połączenie to raczej trzęsienia ziemi i wybuchy fajerwerków oraz mocne pobudzenie, którego kulminacje mieliśmy w środę, a więc na dzień przed przejściem Marsa do Byka (pisałam o tym bardziej szczegółowo w newslettrze), a jego wpływ mogliśmy odczuwać nawet i do soboty. Napięcia i konflikty zarówno te ostatnie, jak i te nagromadzone przez czas od początku roku, kiedy Mars wkroczył do Barana jednak w końcu opadają, a te działania, które były zainicjowane pochopnie na tej fali przestaną nas interesować. Słomiany zapał się dopali, dzięki czemu będziemy mogli się w pełni zaangażować tylko w to co jest dla nas naprawdę ważne. To czas konkretyzacji działania, przekuwania pomysłów w materialną formę i sprawdzania finansowej strony naszych działań. Czy to co robię jest warte wysiłków? Czy czuję wyrównanie finansowe za energię, którą wkładam? Czy moje działania są opłacalne? Te wszystkie „przyziemne” pytania będą teraz ważne. Mars w Byku uczy nas zdrowego balansu w działaniu i rozsądnego angażowania swojej energii. Przypomina również, że ważne jest czerpanie przyjemności z życia i odpoczynek. To dobry czas na zarabianie pieniędzy, uporządkowanie swojego budżetu, zadbanie o bezpieczeństwo finansowe np. poprzez odłożenie funduszu „na czarną godzinę”. Łatwo jednak będzie mam też ulec rozleniwieniu. Chętnie będziemy się za to angażować w działania związane ze sztuką, pięknem, muzyką, czy nade wszystko – kulinariami J Mars w Byku wie co dobre i niechętnie będzie się odrywał od kosztowania wszystkich smaków życia J To czas kiedy możemy brać z życia to co najlepsze, czerpać obfitość, przyjemność i zmysłowość, poddać się rytmowi slow we wszystkich dziedzinach życia. Wcale nie oznacza to jednak alibi dla nic nierobienia! J Byk sprzyja tym działaniom, które są spokojne, konkretne, nastawione na materialną stronę życia i na wysoką jakość zamiast pośpiechu i mnożenia osiągnięć. Teraz będziemy bardziej wytrzymali i konsekwentni w działaniu, o ile tylko unikniemy wpadania w samokrytykę z powodu „niedostatecznego” tempa i docenimy walory spokojniejszego rytmu działania. Praca również może być przyjemnością jeżeli podejdziemy do niej w zdrowy byczy sposób ;) Dobrego czasu byczenia się i bogacenia Wam życzę! J

niedziela, 10 lutego 2019

Różnica między miłością a pragnieniem miłości





W miłości nie ma podziału, na kochającego i kochanego, na biorącego i dającego, na raniącego i ranionego. Ona albo łączy we wszystkim co się dzieje, albo jej nie ma. Nie może dzielić, bo to nie jest jej natura. Inaczej jest z pragnieniem miłości. Tak, ono potrafi rozdzielać nawet tych co tak samo jej pragną. Ono doszukuje się zaburzeń równowagi, dawania za mało, za dużo, bilansów ran… Pragnienie miłości potrafi udawać miłość. Ktoś się pojawia kto budzi obietnicę zaspokojenia pragnienia i ono nagle tak ogromnie rośnie, tak nas wypełnia, rozwibrowuje, zachwyca, że mówimy o tym jak bardzo kochamy. Nadzieja na zaspokojenie głodu, przedsmak wypełnienia tak nas ekscytują, że lecimy „na skrzydłach miłości”… prosto w rozczarowanie. Pragnienie miłości można odróżnić od samej miłości tym, że szczęście łatwo przechodzi w cierpienie, stan zakochania w złość, ekscytacja w smutek… tak jakby ta sama energia mogła nagle zmienić wektor i stać się swym przeciwieństwem, po to by później znów wrócić do punktu: „tak bardzo pragnę Twej miłości” mylonym z „tak bardzo Cię kocham”. Miłość po prostu jest i osładza nam nawet te trudniejsze chwile. Jest stanem niedyskutowalnym, na którego tle drobne i poważniejsze potyczki, czy nieporozumienia przemykają i łagodnieją… dodają trochę ożywczej energii, ale nigdy nie kwestionują tego co jest u podstawy. Często łatwiej nam się z nią połączyć w relacjach z dziećmi czy zwierzętami (rodzicami, bliskimi, byłymi - sprawdź co dla Ciebie jest prawdziwe) - możemy się przez chwilę złościć, może bywać trudniej, ale pod spodem cały czas jest miłość i to sprawia, że niezależnie od wszystkiego ta istota będzie dla nas ważna i że czujemy chęć dzielenia się z nią bez żadnych warunków (choć nie zawsze mamy wewnętrzne zasoby by to robić, to już inny temat). 

Na głębszym poziomie miłość łączy nas z nami samymi. Nie-miłość, pragnienie miłości przebrane za zakochanie, może nas tylko od samych siebie oddzielić, wprowadzić iluzję niezasługiwania, bycia niewystarczającym, lub też iluzję bycia „ponad”. Gdy czujemy, że kogoś kochamy, a jednocześnie sprawia to, że coraz mniej kochamy samych siebie... to nie jest miłość to poszukiwanie miłości. Istotą miłości jest połączenie i potrzebujemy być w połączeniu ze sobą i w zgodzie na siebie, by zarówno umieć dawać, jak i móc przyjąć miłość. A wtedy połączenie z miłością w naszym sercu sprawia, że kochamy siebie i cały świat tylko coraz bardziej i bardziej.... ;) 


Inne moje teksty o emocjach i rozwoju poprzez obejmowanie wszystkich aspektów siebie znajdziesz tutaj.

Co robić z emocjami, czyli jak sobą manipulujemy

photo: Caras Ionut


Prawdopodobnie wszyscy zostaliśmy nauczeni w dzieciństwie, że czucie silnych emocji nie jest w porządku. Zwłaszcza jeśli chodzi o te tak zwane trudne (zwłaszcza dla otoczenia) emocje: złość, rozpacz, zazdrość itp. Nieładnie takie rzeczy czuć i nieładnie to okazywać. Lepiej skupić się na czymś innym – o leci samolocik! Niektóre emocje są dozwolone, jak radość (choć też bez przesady), inne kategorycznie zabronione, jak wściekłość… Wiele dzisiejszych szkół rozwojowych uczy nas dokładnie tego samego. Emocje są złe, bo wypływają z nieświadomego umysłu i trzeba je kontrolować, transformować, zmieniać na „uczucia”, które są czymś lepszym, o wyższej wibracji…. Świadomie przekierowywać uwagę na to piękne i wzniosłe… Te przekazy niczym się nie różnią od tego rodzicielskiego: „nie płacz, nie płacz! Zobacz jaki ładny piesek! Choć kupię ci lizaka!”. Staramy się manipulować sobą, tak jak kiedyś nami manipulowano, potrzebujemy jedynie coraz bardziej rozbudowanych intelektualnie metod. Oddzielamy to co możemy czuć, od tego co nie i szukamy sposobów na to by jedno zastąpić drugim. Wykonujemy przy tym całą masę działań: „uzdrawiamy”. „transformujemy”, „uwalniamy od wzorców związanych z czuciem strachu” etc… Wszystko to są tylko kolejne sposoby na jakie odrzucamy tą część nas która właśnie coś „niewygodnego” czuje. Tą małą dziewczynkę, która się złości, małego chłopca, który zazdrości, małą istotkę, która czuje lęk, ból i rozpacz. Pozwólmy im w końcu czuć dokładnie to co czują! Obejmijmy z miłością tą część nas, powiedzmy do siebie: kocham Cię w tej złości, w tym smutku, w tym lęku. Tylko w ten sposób możemy na prawdę uzdrowić to co boli! Pozwalając na to by emocje przez nas przepłynęły, bez oceny, bez manipulowania tym, bez chęci przyspieszenia tego czy poprowadzenia w określonym kierunku. W ten sposób jednocześnie uzdrawiamy tą ranę z dzieciństwa, ranę odrzucenia nas z naszymi emocjami, z tym co dla nas ważne a co dla innych niewygodne. Dajemy sobie tą uwagę, której kiedyś nie otrzymaliśmy i tą miłość, której płaczące, nieszczęśliwe dziecko potrzebuje w tym momencie najbardziej. Emocje są do czucia, tylko tyle. Nie oznacza to reagowania w emocjach, czy „wylewania” ich na innych – dziś kiedy jesteśmy dorośli możemy zadbać o to by stworzyć dla siebie bezpieczną przestrzeń na czucie. Emocje oznaczają: zrób sobie przerwę i zobacz co się z Tobą dzieje! Są też źródłem informacji o tym co jest dla nas dobre a co nie, przewodnikami jeśli tylko uważnie ich słuchamy – uważnie słuchamy siebie.

Inne moje teksty o emocjach i rozwoju poprzez obejmowanie wszystkich aspektów siebie znajdziesz tutaj.


Wzniosłe rady vs prawdziwe uczucia





„Poczuj wdzięczność za życie”, „zanurz się w błogości”, „wypełnij serce miłością”… internet jest pełny tego typu rad i akurat wątki wyżej przywołane są bardzo mi bliskie i często realizowane :) Jest jednak jedno bardzo ważne ALE. Jeśli chcemy poczuć coś lekceważąc i odrzucając to co faktycznie teraz czujemy, to takie próby odczujemy jako gwałt na sobie, a same porady jako drażniące. Jeśli czujemy akurat złość, nie poczujemy miłości, jeśli smutek i żal - trudno będzie nam się „przełączyć” na wdzięczność. Najpierw ta złość, smutek czy żal muszą wybrzmieć, zostać zauważone i przyjęte przez nas by zrobiło się miejsce na coś innego. Inaczej to będzie tylko walka ze sobą… walka o to byt być inną – innym, by czuć inaczej, by być na „wyższej wibracji”. Tyle, że nie ma nic wzniosłego w odrzucaniu siebie… obejmowanie siebie z miłością w tych trudnych emocjach i wysłuchanie tego co mają nam do przekazania to jedyny sposób by być ze sobą w pełni i by pokochać siebie naprawdę bezwarunkowo.

Gdy emocje są wysłuchane i przyjęte milkną… i wtedy często wdzięczność i miłość przychodzą same… ale prawdziwym darem nie jest to, że poczujesz coś upragnionego, a to że w końcu dziecko w Tobie zostało wysłuchane :)


Inne moje teksty o emocjach i rozwoju poprzez obejmowanie wszystkich aspektów siebie znajdziesz tutaj.

Ból a cierpienie - perspektywa ciała


photo: Diggie Vitt


Często mylimy te dwa pojęcia. Nazywamy ból cierpieniem, cierpiąc mówimy, że doświadczamy bólu... te doświadczenia wydają się bardzo podobne, jest jednak między nimi kluczowa różnica. Bólowi towarzyszy na głębszym poziomie ulga. Doświadczasz czegoś nieprzyjemnego, ale czujesz, że to Cię właśnie teraz uwalnia. Nie jest to wytłumaczenie głowy, a mocno to czujesz w ciele. To jest jak ból podczas masażu pospinanego ciała – boli, ale chcesz tego więcej, bo czujesz, że ten ból to uwalnianie napięć nagromadzonych w ciele. To nie teoria, która tłumaczy, że ma boleć by pomogło... takie teorie leżą u podstawy wielu dogmatów legitymujących cierpienie i do niego prowadzących. Nie, to uczucie ulgi i uwalniania napięć jest obecne w tym bólu, w tym samym czasie. Czasem jednocześnie z bólem czujemy pod spodem radość, że to się dzieje, część nas mimo bólu krzyczy „nareszcie!”. A część nas w tym samym czasie wyje z rozpaczy... nie ma w tym sprzeczności :)

Czasem nie obejmujemy świadomością obu tych części, wzmacniamy ból, epatujemy nim przed samym sobą, dodajemy do niego cierpienie, odcinając się od widzenia tego co w tym dobre i radosne. Ale gdy to jest właśnie ból, to gdy odrzucimy tą pozę i będziemy ze sobą naprawdę uczciwi, to przyznamy, że tak, to co się dzieje jest potrzebne, nawet jeśli bardzo bolesne. Że to coś w nas zmienia i że to jest dobra zmiana. Cierpienie jest czymś przeciwnym. Tu tylko umieramy coraz bardziej. Tu nie ma pod spodem ani odrobiny radości, ulgi, czy uwalniania. Jak trafnie powiedziała Dominika, cierpienie oznacza, że robisz coś wbrew sobie, wbrew swojemu sercu. Umysł podsuwa po temu wiele powodów i czasem faktycznie są one istotne. Choć często tak naprawdę nie są ;) Im dłużej robimy coś wbrew sobie, tym głębiej wchodzimy w cierpienie, tym ciemniej jest wokół nas, mniej widzimy radości, mniej mamy energii i coraz bardziej walczymy ze sobą, oceniając nasze tendencje do „uciekania” z tego co przynosi nam cierpienie. Uważamy, że mamy wytrwać i że to nam przyniesie jakieś owoce, kiedyś. Ale kompletnie tego nie czujemy tu i teraz – jest coraz gorzej. Napięcia w ciele nie puszczają, a wręcz przeciwnie – narastają w dużym tempie. Napięcia emocjonalne nie wypływają na powierzchnię, a są tłumione i zamrażane. To właśnie jest cierpienie. Tam nie ma nic dla nas poza informacją: to nie jest Twoja droga – zawróć – idź tam gdzie Cię prowadzi serce, tam jest radość, tam jest miłość, tam może być ból, ale jest też ulga :)



Inspiracja tekstu: Dominika Radwańska - Świadomość poprzez jedzenie

Inne moje teksty o emocjach i rozwoju poprzez obejmowanie wszystkich aspektów siebie znajdziesz tutaj.