środa, 31 października 2018

Z historii badań nad astrologią





Wyobraźmy sobie, że w szeroko zakrojonym badaniu wychodzi związek między czynnikiem X a cechami osobowości. Związek ten nie jest bardzo silny, ale jego istnienie powtarza się w kolejnych badaniach, a także w metaanalizie. Dodajmy do tego, że autorem pierwotnych badań jest bardzo znany psycholog, autor jednej z najbardziej znanych typologii osobowości, więc wydawałoby się, że jego odkrycia zostaną potraktowane poważnie i że świat o nich usłyszy. Albo, że chociaż będą kontynuowane na tyle intensywnie by w pełni zrozumieć na czym polega efekt czynnika X. Rzecz w tym, że prawdopodobnie nawet on sam ich nie traktował do końca poważnie… czynnikiem X bowiem była astrologia.

Opisywane badanie miało miejsce w 1978 roku, czyli mija 40 lat. Nadal badań na ten temat jest bardzo niewiele, a wyjaśnień tego zjawiska jeszcze mniej – właściwie to tylko jedno, które łatwo obalić, co z przyjemnością uczynię poniżej ;) Dyskusja ten temat była nieznaczna i nie wyszła poza wąskie środowisko badaczy. Tak bardzo nie wyszła, że dziś mało kto o tych badaniach wie i obecnie najczęściej w pytaniu o astrologię zacni naukowcy odpowiadają z przekonaniem, że to zabobon obalony triumfalnie przez naukę. W jaki sposób obalony? Zazwyczaj tutaj nie ma odpowiedzi. Zdarzało mi się również „dyskutować” z osobami twierdzącymi, że astrologia to wiara i w związku z tym nie da się jej badać, nie słuchającymi moich zapewnień, że owszem się da i że już to robiono. Nie, nie da się.

Nauka tworzy swoje mity, podobnie jak różne formy „pseudonauki”. Mniej jest to widoczne na poziomie naukowych publikacji, gdzie autorzy zazwyczaj starają się możliwie rzetelnie przedstawiać fakty, unikać nadinterpretacji i sprawdzać informacje w źródłach. Natomiast już w artykułach popularnonaukowych zdarza się wolnoamerykanka i przykładem jest tu opis wspomnianych wyżej badań Eysencka. Jeśli zaufamy artykułom z internetu, często podpisywanym przez osoby z tytułami naukowymi historia ta jest następująca: Eysenck przeprowadził badania swoim testem osobowości na 2000 osobach i wyniki wyszły zgodne z oczekiwaniami astrologów, ale… badanymi byli studenci astrologii. Potem powtórzono te badania na osobach nie znających astrologii i istotnych związków już nie stwierdzono. Znaczy astrologia działa tylko wtedy gdy się w nią uwierzy. Koniec opowieści, stos uszczypliwości i złośliwy rechot.

W rzeczywistości ta historia wyglądała trochę inaczej.


Najpierw były badania Michela Gauquelina z lat 50-tych, psychologa i statystyka, który stwierdził, że u osób które odniosły sukces w badanych przez siebie dziedzinach niektóre planety mają wyraźną tendencję do przebywania w określonych sektorach nieba w momencie urodzenia. W związku z tym, że grupy badane były bardzo duże (od 866 do nawet 3647 osób w podgrupach, czyli w sumie ponad 16 tysięcy osób badanych!), poziom istotności bardzo solidny (p<0,0001), a procedura wykluczająca wpływ autosugestii, badań tych nie dało się w żaden sposób podważyć. To te badania przyciągnęły uwagę znakomitości w świecie psychologii jaką bezsprzecznie był Eysenck. Wraz z Gauqulinem i jego żoną François zaangażował się w badania nad związkiem między pozycjami planet a osobowością na podstawie biografii osób znanych. Pozytywne wyniki tych badań zostały po latach zakwestionowane, niemniej nie obalone: stwierdzono, że mógł tu odgrywać rolę wybór kategorii przez badaczy sugerujących się astrologicznymi typami. Do tych zarzutów nie odniosę się poważniej, bo póki co do źródłowych analiz nie dotarłam, choć zastanawia mnie dlaczego „astrologiczny” dobór kategorii miałby przekreślać wyniki badań nad astrologią. Tym bardziej, że niezależnie od tego co poddajemy badaniu – czy cechy osobowości według Eysencka, czy też według swojego widzimisię, to powiązanie ich z czynnikami astrologicznymi nadal jest interesującym wynikiem. Gdybym projektowała tego typu badanie również pewnie tak dobrałabym analizowane cechy osobowości by łatwo dawało się je przełożyć na język astrologiczny i co za tym idzie, możliwie łatwo sformułować konkretne hipotezy badawcze, zamiast brać konstrukt teoretyczny, który do astrologii słabo pasuje i próbować jakoś go przełożyć na mało przekonujące nawet dla mnie hipotezy. Tym niemniej warto z tego zapamiętać fakt, że badania te przyniosły kolejne pozytywne dla astrologii wyniki, choć pojawiły się również głosy krytyczne. Warto również podkreślić, że zarówno w imponujących skalą badaniach Gauquelinów, jak i w tych we współpracy z Eysenckiem analizie poddawane były materiały źródłowe a nie sami ludzie, co oznacza, że nie mogła tu odgrywać żadnej roli kwestia autosugestii badanych czy sugestii ze strony badacza.

Następnie z dwóch niezależnych kierunków dotarły do Eysencka bardzo podobne doniesienia: astrolog Jeff Mayo pokazał mu wyniki prowadzonych przez siebie badań nad ekstrawersją, która zestawiona ze znakiem zodiaku Słońca u badanych układała się w charakterystyczny wzór zygzaka, a więc była wyższa w tzw. znakach męskich (ognistych i powietrznych) i niższa tzw. znakach żeńskich (wodnych i ziemskich), które występują w zodiaku naprzemiennie. Niezależnie w w zbliżonym czasie podobny zygzag w wynikach dotyczących ekstrawersji uzyskał na studentach swojej uczelni (Bradford University) socjolog Joe Cooper. W efekcie Eysenck nawiązał współpracę badawczą z Mayo, ten model badawczy był kilkunastokrotnie replikowany przez różnych badaczy. Wyniki w większości przypadków były pozytywne, choć związek między ekstrawersją a znakiem zodiaku Słońca zazwyczaj wychodził dość słaby, a "zygzak" się rozmył i nie był już tak ewidentny jak u Mayo (choć np. najwyższa neurotyczność u Ryb się potwierdziła ;) ) . Było to jednym z zarzutów badaczy twierdzących, że brak silnego związku świadczy przeciw astrologii, która rzekomo postuluje silną, być może nawet 100-procentową zależność. Zarzuty te pokazywały jak niewiele wypowiadający się naukowcy wiedzą o astrologii i że prawdopodobnie mylą „astrologię gazetową”, z tą prawdziwą, w której pozycja Słońca w znaku jest jednym z bardzo wielu czynników, w tym jednym z wielu elementów horoskopu, które mogą mieć wpływ na ekstrawersję, więc siłą rzeczy nie mogłaby wyjaśniać 100% wariancji. Zbyt wysoki wynik byłby dla samych astrologów zapewne dość niepokojący oznaczałby bowiem, że mogą już zwinąć manatki, skoro do skutecznego opisu osobowości człowieka wystarczą „horoskopy” gazetowe ;)

Możliwe wyjaśnienia – a właściwie tylko jedno :)


Ciekawostką jest, że mimo powtarzającego się wyniku oraz wcześniejszych dużo mocniejszych w wymowie badań Gauquelina, naukowcy przeszli do porządku dziennego nad pojawiającymi się wynikami opierając się na jednej tezie: te wyniki to efekt autosugestii wynikającej z wiary w astrologię. Twierdzono również, że w badaniach Mayo głównie uczestniczyli jego studenci astrologii, czemu on sam zaprzeczał (no i w sumie mu wierzę, bo jeszcze nie słyszałam o szkołach astrologii skupiających tysiące uczniów, ale może nie znam realiów angielskich ;) )  Wytłumaczenie to długo pozostawało po prostu jedyną z możliwych interpretacji, w latach 90-tych „potwierdził” ją jednak holenderski badacz Rooij. Przeprowadził on badanie według tego samego schematu, z tą różnicą, że przed badaniem zapytał uczestników o ich stosunek do astrologii, po czym, zgodnie z odpowiedzią podzielił ich na dwie grupy: tych nastawionych pozytywnie i tych negatywnie. No i co się okazało? Zyzgzak, zwany też „efektem Mayo” wystąpił tylko u tych pierwszych, natomiast u tych drugich ani śladu zygzaka! Alleluja! Wiemy już wszystko – to tylko efekt wiary w horoskopy! :)

Rozwiązanie to wydaje się badaczom jedynym możliwym wyjaśnieniem tego efektu, innego nawet nie próbowali formułować, więc pojedynczy wynik potwierdzający je uznali za dowód koronny. Tymczasem jest to wyjaśnienie zakładające bardzo poważny wpływ sugestii. Ludzie pod wpływem lektury horoskopu gazetowego mieliby modyfikować swoją osobowość! Chyba, że dopuszczamy opcję, że nie osobowość, a jedynie samopostrzeganie, ale w takim razie kwestionariusz Eysencka mierzy nie osobowość, a samopostrzeganie, które do tego jest tak delikatnym konstruktem, że zmienia się pod wpływem lektury rozrywkowych artykułów w prasie. Zważywszy na to, że od wielu lat „horoskopy astrologiczne” nie mają monopolu na taką rozrywkę i czytelnik może się również utożsamić z „horoskopem” chińskim, majowskim, azteckim, indiańskim czy jakimkolwiek innym płodem czyjejś wyobraźni, to aż strach sobie wyobrazić co za chaos może to wprowadzać do badań kwestionariuszowych ;)

Zaproponuję tezę odwrotną, wydaje mi się że logiczniejszą. Związek między wiarą w astrologię a siłą opisywanego efektu może być efektem tego, że osoby, którym opis astrologiczny się zgadza mają tendencję by w astrologię wierzyć, a ci którym się nie zgadza by w nią nie wierzyć. A potem gdy dochodzi do podziału na grupy przez Rooija, to tym pierwszym wychodzi związek między osobowością a znakiem słonecznym, a tym drugim nie. Ot i cała tajemnica :D

Wyjaśnię teraz dlaczego astrologa w żaden sposób nie mierzi fakt, że jednym opis ich znaku się zgadza a innym nie. Tak się bowiem składa, że traktują to oni jako pewną oczywistość. Chodzi o to, że - jak już wspomniałam wyżej - Słońce jest tylko jednym z wielu czynników wpływających według astrologii na osobowość. Czynników tych jest naprawdę dużo, dla uproszczenia posłużę się jednak przykładem osoby, która ma Słońce w Baranie oraz Księżyc, Merkurego, Wenus i Marsa w Rybach. Taka sytuacja zdarza się dość często zwłaszcza jeśli chodzi o Merkurego i Wenus, które mogą być tylko w tym samym znaku co Słońce lub w znakach sąsiednich. Taka osoba prawdopodobnie mało będzie się utożsamiała z opisem Barana i gdyby przedstawić jej opis Ryb prawdopodobnie znalazła by więcej cech wspólnych. Tak naprawdę rzadko zdarzają się osoby, które byłby względnie jednolite pod względem znaku, zazwyczaj mamy do czynienia ze skomplikowanymi „mieszankami”, co pociąga za sobą bardzo różny poziom utożsamienia z tym co ktoś napisał o „naszym znaku” w gazecie.



Polskie badania wprowadzają zamęt, którego nikt nie zauważa ;) 


Wracając do tezy o wpływie wiary w astrologię na „sun-sign effect” zwany też efektem Mayo. Poza moim zdroworozsądkowym wyjaśnieniem tego wpływu jest też inny argument przeciwko takiemu wyjaśnieniu zależności między osobowością a „czynnikami kosmicznymi”, a dostarczyli go nasi rodzimi badacze! I to nawet tego nie zauważając. Bogdan Zawadzki (profesor na wydziale Psychologii UW, na którego zajęcia swego czasu uczęszczałam) w artykule w Charakterach pisze ze swadą, o wyżej opisanym badaniu Rooij, które jego zdaniem wyjaśnia mechanizm efektu Mayo. Jednocześnie parę akapitów wyżej opisując niezwykle skrótowo wyniki własnych badań i odkrytych zależności (niezwykła skromność u badacza!) podaje, że w badaniu uwzględnione były pozycje zodiakalne nie tylko Słońca, ale też Księżyca, Merkurego, Wenus, Marsa, Jowisza i Saturna, a istotne zależności odkryto dla: Słońca, Saturna, Jowisza, Merkurego i Księżyca. Jak silny by nie był efekt wiary w astrologię to raczej pewnym jest, że niewiele osób w społeczeństwie jest świadoma tego w jakim znaku ma Saturna i co to oznacza. Zazwyczaj ten Saturn będzie w innym znaku niż Słońce więc może nawet zaprzeczać cechom o którym dana osoba wyczyta w popularnych horoskopach i co wtedy? Jak wyjaśnić taki związek? Interpretacja dotycząca wpływu sugestii może być brana pod uwagę tylko przy związku znaku słonecznego czyli popularnego „znaku zodiaku” z osobowością, ale w przypadku innych astrologicznych czynników nie ma już sensu, chyba żebyśmy badali jedynie społeczność astrologów (wtedy też nie szczególnie ma sens, ale z tym już mniejsza). 

Konkludując – wyniki polskich badań niechcący obaliły podstawową linię interpretacji tzw. efektu Mayo. Szkoda tylko, że nikt tego nie zauważył.... ;) A tak bardziej serio wiem, że mimo że zarówno Bogdan Zawadzki, jak i jego uczelnia ma znaczącą renomę i prawdopodobnie ich badania są solidne metodologicznie (liczba osób badanych 1471 – też nie jakoś mało), to by potwierdzić istnienie efektów Saturna, oraz innych planet potrzebne byłby kolejne badania. I na nie czekam! :) A o badaniach Zawadzkiego nad związkiem „czynników kosmicznych" i cech z kwestionariusza Eysencka, czyli z neurotycznością, psychotycznością i ekstrawersją być może jeszcze napiszę więcej, bo dla astrologa są one bardzo ciekawe, choć niestety z dostępnych w artykule danych i bardzo nieczytelnych wykresów niewiele można wyczytać, a jeszcze mniej wywnioskować w sposób naukowo uzasadniony. Co najwyżej mogę mówić, że kropeczka przy znaku Panny jest dużo wyżej niż kropeczka przy znaku Raka co naukowo jest mało wiarygodne. Szkoda, że badacze tak niewielką wagę przywiązali do prezentacji swoich, jakby nie było istotnych statystycznie wyników i że z ich publikacji możemy się dowiedzieć, że owszem jest związek, ale konkretnie on wygląda to już nie.

Podsumowanie


Bardzo często, żeby nie powiedzieć, że zazwyczaj, krytyka astrologii polega na obalaniu tez, których ona wcale nie stawia. Mało to honorowe, a jeszcze mniej naukowe. Przykładem niech będzie badanie o związku znaku zodiaku (oczywiście tego słonecznego jak się domyślamy z opisu) z częstością śmierci samobójczej. Nigdy jakoś nie spotkałam się z tym by jakiś astrolog stawiał tezy na ten temat, raczej jak już samobójstwa wiązano by z aspektami. Mimo, że jest to ciekawy temat do analiz, to z pewnością nie ma tu jakiejś tezy powszechnie podzielanej przez astrologów, ani tym bardziej wynikającej bezpośrednio z wiedzy astrologicznej. Sprawdzić niby zawsze można, ale nie traktujmy tego jak jakiś test astrologii. Podobnie rzecz się ma z ciekawymi skądinąd analizami horoskopów seryjnych morderców - dużo ciekawych zależności tutaj powychodziło, więc o "obalaniu" astrologii nikt nie mówi, ale no cóż... o samym badaniu również jakoś nikt nie mówi ;) 

Poza dyskursem naukowym jest nie lepiej, najczęściej wypowiadają się ludzie, którzy nie znają nawet podstaw tematu. Szczególnie widać to w wykonaniu tych publicystów, czy zwykłych "mądrych wujków", którzy są przekonani, że astrologia polega ona na wróżeniu z gwiazd i generalnie mylą wiedzę o korzeniach w starożytności, którą studiowali i/lub praktykowali Kepler, Kopernik czy Galileusz, z rozrywką z ostatnich stron magazynów kobiecych. W rzeczywistości gwiazdy mają w astrologii marginalne znaczenie i można się spokojnie bez nich obyć, ale by to widzieć trzeba by się choć minimalnie zainteresować tematem zanim się nań wypowie. W przypadku opisywanych wyżej badań autorzy o tyle się w temat zgłębili, że chociaż nic nie mówią gwiazdach czy wróżeniu i faktycznie biorą na warsztat czynniki mające w astrologii znaczenie, czyli pozycję Słońca, Księżyca i planet w znakach. Do tego się jednak ograniczają, co samo w sobie nie było by zarzutem, bo trudno byłoby objąć badaniem wszystkie astrologiczne czynniki (tym bardziej, że ich lista jeśli będziemy dodawać różne wynalazki przeszłości i teraźniejszości rzadziej lub nawet sporadycznie używane, może dążyć do nieskończoności ;) ) Fajnie kiedy wyjmujemy jakiś konkretny czynnik i badamy jego związek z czymś z czym teoretycznie może mieć związek, tak jak w tym przypadku z cechami osobowości wg Eysencka. Dodam tylko na marginesie, że astrologia nie została stworzona do badania tych konkretnie cech i nawet gdyby nie było żadnego związku między wziętymi pod uwagę czynnikami, a tym co mierzy ten kwestionariusz to znaczyłoby tylko tyle, że astrologia (dokładniej te wybrane jej elementy) nie nadaje się do diagnozy psychotyczności, neurotyczności i ekstrawersji, a nie że nie nadaje się do niczego. To tak jak porównywanie dwóch różnych testów mierzących różne cechy – jeśli nie ma między nimi korelacji to jeszcze nie znaczy, że któryś z nich jest do bani, po prostu mierzą różne rzeczy. W tym przypadku jednak zależności się wyraźnie pokazały, zarzut natomiast jest inny – że są one zbyt słabe i że zdaniem autorów astrologia postuluje silniejsze związki. Nie czytałam o tym by „astrologia” jako dziedzina postulowała silniejsze związki którychś wybranych "czynników kosmicznych" z psychopatycznością czy neurotycznością, co najwyżej niektórzy astrologowie mogą mieć na ten temat jakieś swoje pomysły, mogą się nawet one wydawać innym astrologom przekonujące, ale ich naukowe obalenie byłoby tylko obaleniem jakiejś tam hipotezy, a nie astrologii jako takiej. 




Podsumowując – warto rzecz badać. Warto szukać odpowiedzi na pojawiające się pytania i wyniki, nawet jeśli wymagają one wyjścia poza dotychczasowe rozumienie świata. Dla mnie jako astrologa też jest bardzo ciekawe, gdy niektóre tezy ukute na bazie astrologii nie znajdują potwierdzenia. Dzięki połączeniu sił z badaczami możemy odkrywać zupełnie nowe mechanizmy rzeczywistości, a chociażby kwestionować te istniejące. Czy może być coś bardziej fascynującego? :)

Nie specjalizuję się w statystyce, miałam z nią trochę do czynienia na studiach, ale to było już dawno temu, więc mogłam popełnić jakieś błędy. Jeśli mi uprzejmie zwrócisz na nie uwagę będę wdzięczna :) Nie mam też wiedzy by głębiej wgryźć się w tematykę tych badań, więc coś mogłam pominąć lub nie zrozumieć. Dlatego jeśli znasz się na tym i chcesz nawiązać ze mną współpracę chociażby nad pisaniem bardziej fachowych artykułów, albo nawet nad planowaniem podobnych badań - będę zachwycona! :)

Tych, którzy są interesowani tym co konkretnie powychodziło w tych badaniach na razie odsyłam do mojego krótkiego postu o tym, które znaki zodiaku okazały się być najbardziej neurotyczne, a które najmniej - tutaj. W przyszłości mam nadzieję, że napiszę coś szerzej :) 

Na koniec jeden cytat z Eysencka, który dla mnie stanowi wzór postawy naukowej, która szuka odpowiedzi niezależnie od własnych preferencji. Wypowiedź ta stanowi odpowiedź naukowca na sugestię dziennikarza, że interesuje się badawczo astrologią i parapsychologią, bo nieświadomie pragnie wzmacniać tego typu wierzenia.
„No, I don't think so. I'm really not attracted by this, you know, I'm rather repelled by
it and I wish it were untrue. I'd be much happier if there were no parapsychological
phenomena and if there was no Gauquelin effect, but I can't deny on the evidence
that they do exist. So we have to admit them, and it therefore behooves us to look at
them. But I'm certainly not attracted by them in any way. No, it rather upsets me."


Więcej o tym co w badaniach Eysencka i Zawadzkiego było interesującego dla astrologów opowiadam w tym wykładzie zaprezentowanym na zaproszenie Polskiego Towarzystwa Astrologicznego.  Dużo wykresów oraz próba interpretacji tego jakie pozycje planet w znakach wedle dostępnych badaniach są powiązane z ekstrawertycznością, neurotycznością i psychotycznością. Rzecz dla koneserów ;) 



Bibliografia:

Dean, G. A., Nias, D. K. B. i French, C. C. - „Graphology, astrology, and parapsychology” w: Nybrg, H. (red.), „The scentific study of human nature. Tribute to Hans J. Eysenck (str. 511-542) London: Elsevier Science Ltd., 1997.

Gauquelin, M., - „Planety a osobowość człowieka”, Wydawnictwo Warsztat Specjalny, Milanówek 1994.

Zawadzki, B., Sobolewska, E., Jameson, J. - „Cechy osobowości PEN, a czynniki genetyczne i kosmiczne” w: „Psychologia – Etologia – Genetyka” t.2., 2000.

Zawadzki, B., - „Spełnione proroctwo astrologów”, w: Charaktery 6/2002.

poniedziałek, 15 października 2018

Swoje NIE to Ty szanuj! ;)




Kiedy coś od siebie odpycham nie mogę w tym samym czasie czegoś innego przyjmować. Przyjmowanie nie może być wybiórcze, tak samo jak czucie. Gdy jestem w ruchu odpychania, w reakcji na NIE, obejmuje to różne sfery, także te, których intencjonalnie „nie mamy na myśli”. Bycie na NIE rozlewa nam się po wszystkim i jesteśmy jak zmęczone małe dziecko, które staje się marudne. Nic nas nie cieszy, drażnią nas drobiazgi, nic się nie chce…. Czasem to tak samo jak u dzieci reakcja na zmęczenie i wystarczy kopsnąć się do łóżka by świat odzyskał barwy ;) Odpuścić sobie na chwilę i poczekać aż siły nam „same” się zregenerują. Inaczej nasze NIE rośnie, pęcznieje i nadyma się… :) Czasem odpoczynek nie wystarczy lub nie jest możliwy w takim wymiarze jak potrzebujemy. Czasem chodzi o coś innego – nasze NIE pojawiło się w reakcji na konkretną sytuację, zachowanie jakiejś osoby, nasze własne decyzje, koncepcje czy obowiązki. Co wtedy?

Po pierwsze przyjąć to, że to NIE w nas jest. Odłożyć na bok wszystkie przekonania, że tego NIE z jakiegoś powodu nie powinno tu być. Wszystkie pokusy by je jakąś magiczną techniką zamienić na TAK. Odpuścić sobie całe to siłowanie się z naszym NIE, bo kiedy próbujemy NIE zamienić na TAK to tym samym sami naruszamy własne granice i zapraszamy również innych do tego. Chodzi tylko o to by mieć świadomość tego co się w nas dzieje, by pozwolić sobie to poczuć i zobaczyć skąd to NIE wypływa.

Kiedy ostatnio byłeś ze swoim NIE? Kiedy przyjęłaś je w pełni? Pozwoliłeś je sobie czuć? Pozwoliłaś sobie być „Tą na NIE”? Na NIE w sprawie pracy, obowiązków, spotkania z lubianą lub mniej lubianą osobą? Oczywiście, często bywamy na NIE, ale jak często pozwalamy sobie to poczuć w ciele? Zazwyczaj albo z tym walczymy próbując nie zamienić na TAK, albo tkwimy w ocenianiu siebie z tego powodu i myśleniu o tym jak być powinno...w odrzucaniu siebie za to NIE…. Czasem natomiast wykrzykujemy to NIE światu, szybko stawiamy granicę i odchodzimy w swoją stronę… nadal czując NIE w ciele, ale uciekając przed nim, wciąż tak naprawdę nie przyjmując go do końca. I nadal się złościmy: nas tych coby chcieli byśmy byli na TAK, na to jak jak ten świat wygląda, jacy są ludzie i na siebie, że znów się znaleźliśmy w takiej sytuacji i że może nie zareagowaliśmy do końca tak jakbyśmy chcieli…

To co pomaga to zatrzymanie się na chwilę i pobycie z tymi uczuciami, z odczuciami w ciele, które towarzyszą temu naszemu NIE, może z krzykiem, a może z tupnięciem, ale potem znów w ciszy swego serca, w odczuwaniu co tak naprawdę się dzieje, o czym nam mówi nasze ciało, co tak naprawdę nas zatrzymuje czy odpycha…. Słuchamy spokojnie i bez ocen, jak opowieści dziecka, które czegoś przykrego doświadczyło na podwórku, ale trudno mu to nam przekazać… słuchamy, jesteśmy z nim w tym z akceptacją. Decyzję podejmiemy później, na razie czas na to by wysłuchać naszego własnego NIE i przyjąć informacje, które z tego dla nas płyną. Wysłuchiwane NIE przystaje się tak rozlewać po wszystkim i powoli odkrywamy, że to może nie jest tak, że mamy dość absolutnie wszystkiego ;) Zaczynamy łapać co wywołuje naszą reakcję, zwłaszcza jeśli uczymy się obserwować siebie i widzieć kiedy mamy w sobie otwartość, a kiedy się zamykamy czy wycofujemy. Gdy godzimy się na własne NIE, łatwiej nam je wypowiedzieć w przytomny sposób światu, łatwiej też nam przyjąć czyjeś NIE na nasze NIE ;) A na koniec łatwiej nam poczuć z powrotem TAK na świat i życie… kiedy mamy TAK także na swoje NIE :) 


Inne moje teksty o emocjach i rozwoju poprzez obejmowanie wszystkich aspektów siebie znajdziesz tutaj.